Facebook icon big
Stosujemy pliki cookie w celu świadczenia naszych usług. Korzystając z tej strony wyrażasz zgodę na używanie cookies.

Komu pomagamy

Bogusia i trojaczki


Bogusia mówi o sobie, że jest mamą „trojaczków”. Bo w styczniu urodziła córeczkę, a w grudniu synów bliźniaków. Cztery lata później wyszła z domu z dziećmi tak jak stała. Z kilkoma torbami ubrań i pamiątkami z chrztu. Zamieszkali w schronisku dla bezdomnych kobiet, a ich domem stał się pokój, który dzielili z sześcioma osobami. Dzieciom mówiła, że to tylko na chwilę, a sobie tłumaczyła, że to takie dłuższe wczasy, z których w końcu wrócą do domu. Chwila przeciągnęła się do trzech lat…
 
Dzięki ogromnej determinacji Bogusi kilka lat temu miasto przyznało jej mieszkanie komunalne w jednej z łódzkich kamienic. Nie wszystko było idealnie. Ale to wreszcie własne cztery ściany. Towarzyszymy Bogusi i jej dzieciom od momentu ich wyjścia z kryzysu bezdomności. Wspieramy ją materialnie i w każdy innym możliwy sposób.
 
Największą akcję zorganizowaliśmy w 2021 r., kiedy Bogusia dochodziła do siebie po operacji kręgosłupa. Jej mieszkanie wymagało porządnego remontu, więc uzbieraliśmy 10 tys. zł oraz pozyskaliśmy darczyńców i wolontariuszy do wspólnych działań i zakupów. Wyremontowaliśmy gruntownie serce ich domu, czyli pokój, który jest jednocześnie jadalnią, kuchnią, salonem i sypialnią Bogusi. Są w nim teraz meble kuchenne na wymiar, nowe sprzęty (zmywarka, płyta gazowa i piekarnik), stół z krzesłami, kanapa i świetnej jakości panele. Przy okazji odnowiliśmy łazienkę, więc już nie muszą korzystać ze wspólnej toalety na korytarzu.
 
Rodzina jest zachwycona efektem. Dzieciom najbardziej podoba się piekarnik, bo wreszcie mogą piec ciasta i pizze. A Bogusia? – Czuję się jak w domu. Wreszcie jest normalnie. Tak jak powinno być.
 

Ela


Pani Ela ma 69 lat i od dawna towarzyszy jej depresja. Z czasem dołączyły inne choroby: cukrzyca, pierwszy udar, później kolejny. A największym wyzwaniem okazała się pęcherzyca, rzadka choroba autoimmunologiczna, przez którą ciało pani Elżbiety pokrywają pęcherze z płynem. Ma je na rękach, nogach, brzuchu, a nawet na twarzy i w ustach. Gdy pękną, pojawia się ból i otwarte rany.
 
Kilka lat temu pani Ela upadła i przez rok chodziła przy pomocy balkonika. Do czasu, gdy podczas pandemii trafiła na ponad miesiąc do szpitala. Całymi dniami i nocami leżała na szpitalnym łóżku. Do chodzenia nikt jej nie zachęcał, a nawet wręcz przeciwnie. Rodzina nie mogła pomóc, bo obowiązywał zakaz odwiedzin. Gdy seniorka opuściła szpital, nie umiała już ustać na nogach ani chodzić. Straciła samodzielność i od tego czasu obserwuje świat z własnego łóżka. Mąż nie był w stanie przywrócić jej radości z życia…
 
Na szczęście ich córka Magda wypatrzyła na FB informację o projekcie „Mamy Siebie!” dla niesamodzielnych seniorów. Początkowo pani Ela była sceptyczna, ale córka przekonała ją, że wreszcie będzie miała jakąś atrakcję. Bo wciąż mówiła, że nawet pies z kulawą nogą do niej nie zajrzy.
 
Przez pół roku odwiedzałyśmy ją wraz z seniorką-wolontariuszką. Spędzałyśmy wspólnie czas zgodnie z życzeniami pani Eli. A życzenia miała proste. Chciała wrócić do swojej dawnej pasji. Kochała przecież kwiaty i uwielbiała tworzyć z nich bukiety. Razem z nami układała kwiatowe kompozycje i opowiadała nam o ukochanych roślinach. Dzięki spotkaniom mogła choć na trochę zapomnieć o smutku i chorobach. I z radością wyczekiwała kolejnych odwiedzin.
W naszym projekcie widzi tylko jeden minus. Że się skończył. A chciałaby, żeby trwał jak najdłużej.

Ewelina i Patryk


Przez wiele lat Ewelina miała w życiu pod górę. Jako dziecko doświadczyła przemocy i zaniedbań. Tak często opiekowała się młodszym rodzeństwem, że w końcu musiała rzucić szkołę, by sprzątać, gotować i pomagać przy dzieciach. Kilka dni po 18. urodzinach wyprowadziła się z domu. Ale dorosłość okazała się równie trudna jak wspomnienia z dzieciństwa…
 
Podczas ciąży zamieszkała w Domu Samotnej Matki. A gdy Patryś miał niecały roczek, przenieśli się do schroniska dla bezdomnych kobiet. Spędzili półtora roku w sześć osób na 15 m kw. Całym światem Eweliny i jej maleństwa stała się wersalka.
 
Po wielu staraniach przyznano im lokal socjalny. Ale z powodu zimna i wilgoci Patryk nabawił się astmy i ciężko chorował. Dlatego w 2020 r. rodzina zamieniła mieszkanie i przeprowadziła się do 28 m kw. w kamienicy na Górnej. Patryk ma teraz własny kącik z szafą, łóżkiem i biurkiem. Od niedawna chodzi do szkoły. Jest już zdrowy i tryska energią. Kocha spaghetti, owoce i pomidory. No i gada jak najęty.
 
Z powodu traum i stresów Ewelina choruje na łuszczycę i łuszczycowe zapalenie stawów. Na rehabilitację jej nie stać, więc dla zdrowia i z oszczędności jeździ na rowerze. W myślach wraca do dzieciństwa, gdy siadały z babcią pod drzewem moreli i wyplatały bukieciki. Chciała wtedy być kwiaciarką i dlatego poszła do szkoły ogrodniczej. Nie traci nadziei, że któregoś dnia zda maturę. A wtedy być może spełni swoje największe marzenie o studiach z dietetyki i żywienia klinicznego.
 
Ewelinę i Patryka wspieramy od 2017 r., m.in. przy meblowaniu mieszkania. Pomagamy im, gdy tylko tego potrzebują.

Krystyna


Życiowy kryzys dopadł Krystynę na początku pandemii. To właśnie wtedy zmarł jej mąż, który przez kilka lat chorował onkologicznie. W ostatnim roku już nie wstawał. Krysia dała mu cały swój czas. Dla siebie już jej go nie starczyło. 
 
Na życie towarzyskie też zabrakło, więc znajomi się odsunęli. A później zdarzył się wypadek, po którym konieczna była operacja. Dziś wspomina, że tego wszystkiego było za dużo na raz. Żałoba, szpital, pandemia i jeszcze oddalenie od bliskich, bo spora część rodziny mieszka daleko od Łodzi. Z każdym miesiącem samotność ciążyła jej coraz bardziej i bardziej… Aż pojawiły się pytania o sens dalszego życia. Bo niby po co?
 
Seniorka czuła, że wpada w emocjonalny dół. Resztką sił postanowiła się wydostać. Wiedziała, że musi wyjść do ludzi. – Chciałam stać się częścią jakiejś społeczności – wspomina. W lokalnej bibliotece dostała ulotkę o naszym projekcie „Mamy Siebie! Budowanie międzysenioralnej sieci wsparcia”. Trafiła idealnie, bo właśnie prowadziliśmy rekrutację.
 
Z ponad 30 seniorek i seniorów 60+ utworzyliśmy trzy grupy: na Górnej, Bałutach i Starym Polesiu. A 77-letnia Krysia stała się jedną z uczestniczek. Przez cały rok przychodziła raz w tygodniu na gimnastykę umysłu, warsztaty rękodzielnicze, kulinarne lub masaż dźwiękami mis i gongów. A raz w miesiącu chętne osoby spotykały się dodatkowo z naszą psycholożką. Nawiązały się nowe znajomości, a nawet przyjaźnie. Krysia już nie czuje się samotna. – Bo znów jestem z ludźmi.
 
Nasz projekt się skończył, ale jego uczestnicy wcale nie zamierzają się żegnać i już planują dalsze spotkania. A my im w tym życzliwie pomagamy.

Lenka


Gdy Lenka była małą dziewczynką, to nie mogła usiedzieć w miejscu. Jak się cieszyła, to całą sobą. Rodzice nie przypuszczali, że równie mocno zareaguje w sytuacji kryzysowej.
A emocjonalny kryzys pojawił się podczas pandemii. Odcięcie od rówieśników, poczucie izolacji i opuszczenia stały się dla nastolatki ciężarem nie do udźwignięcia.
 
Na początku była wyciszona, a to uśpiło czujność rodziców. Później z tygodnia na tydzień widzieli, jak gaśnie w oczach i coraz bardziej się od nich oddala. Alarmem do działania był widok cięć, które sobie zrobiła. Czuli, że tracą córkę i nie mogą przebić się przez skorupę, by do niej dotrzeć. Poszukiwania psychiatrów na NFZ nic nie dały, bo na pierwszy termin trzeba było czekać miesiącami.
 
We właściwym momencie rodzina Leny trafiła do nas. Dzięki środkom z projektu „Razem Damy Radę” sfinansowaliśmy komercyjne wizyty u psychologa i psychiatry. A później zaprosiliśmy Lenę na wzmacniające spotkania dla nastolatek. Przychodzi na nie do dziś.
 
Lena jest już po diagnozie. Przyjmuje leki i chodzi na terapię. Uczy się, jak radzić sobie z emocjami. Powoli znów otwiera się na świat. – Dziś widzę, że granica między tym, jak strasznie się czuła, a pójściem w stronę samobójczych myśli, była bardzo cienka. Pomoc profesjonalistów pojawiła się w ostatnim momencie – opowiada jej mama.
 
Lena jest jedną z kilkunastu nastolatek, którym zapewniamy wsparcie psychologiczne i/lub psychiatryczne.
 
*Imię zostało zmienione.
 

Maks


O chorobie Maksa jego mama Kasia dowiedziała się, gdy syn miał osiem lat. Lekarze zlecili rezonans zatok z powodu alergii. Wynik badania zszokował całą rodzinę. Bo okazało się, że Maks ma ciężką chorobę genetyczną: mnogie naczyniaki jamiste mózgu.
 
Pierwszy wylew nastąpił kilka lat później, podczas świąt Bożego Narodzenia. Maks miał 16 lat. Wieczorem zabolała go głowa, a następnego dnia chwiał się na nogach i bełkotał. Trzy miesiące później choroba uderzyła z jeszcze większą siłą. Wylew uszkodził pień mózgu, który odpowiada za najważniejsze funkcje życiowe. Z Maksem nie było kontaktu. Nie mówił, nie przełykał, a jego tętno szalało.
 
Na wspomnienie tamtych dni Kasia nie może powstrzymać łez. Od tego czasu Maks wymaga intensywnej rehabilitacji. Z powodu lewostronnego paraliżu ma niedowład ręki i nogi, a uszkodzenie móżdżku powoduje zaburzenia równowagi. Do tego doszło porażenie nerwu twarzowego. Uszkodzony został również słuch i wzrok. Gałki oczne do dziś są nieruchome, mimo ośmiu operacji.
 
To w tym najtrudniejszym momencie Kasia i Maks trafili do nas, choć mieszkają w Katowicach. Od tego czasu nasz KRS pomaga im zbierać 1 proc. na rehabilitację. A będzie ona potrzebna już zawsze…
 
Maks ma 21 lat i studiuje psychologię. Wciąż jednak potrzebuje wsparcia w codziennym funkcjonowaniu, m.in. w przemieszczaniu się po mieście. Marzy o tym, by skończyć studia i pracować jako psycholog. Stara się nie myśleć o trudnej przeszłości i chorobie.  – Po co mam sprawiać sobie dodatkowy ból?
 

Marcin


Ma 41 lat i samodzielnie wychowuje dwóch synów. Kiedyś pracował jako mechanik i czuł się silny jak tur. Choroba pojawiła się nagle, podczas kolacji 11 lat temu. Pstryk i już jest! Ból nie ustępował miesiącami. Później przyszła diagnoza: PSC (pierwotne stwardniające zapalenie dróg żółciowych) i choroba Leśniowskiego-Crohna. To schorzenia autoimmunologiczne, których przyczyny wciąż nie są znane.
 
Po diagnozie leczono go sterydami i przez kilka lat stan Marcina był stabilny. Kryzys przyszedł w 2017 r. Przy wzroście 187 cm Marcin schudł do 46 kg. Był tak wycieńczony, że nie miał siły chodzić ani mówić, a na nogach zrobiły mu się otwarte rany. Znalazł się na krawędzi. I powoli tracił nadzieję, że zdąży wychować swoje ukochane dzieci.
 
To właśnie w tym trudnym czasie został naszym podopiecznym. Od tego momentu wspieramy go podczas zbierania dla niego 1 proc. podatku na zakup leków.
 
Od dwóch lat jest lepiej. Marcin znów może jeździć z synami na rowerach. I nawet w piłkę przez chwilę pogra. Co jakiś czas przechodzi zabieg udrożnienia przewodów żółciowych. Od trzech lat jest na rencie. I tylko o jednym nie może zapomnieć. Że statystyki nie są po jego stronie… Bo PSC prowadzi zwykle do marskości, przewlekłej niewydolności lub nowotworu wątroby.
 
Dlatego Marcin ma tylko jedno marzenie. Mówi, że chyba nieosiągalne. – Marzę o zdrowiu. O niczym innym. Bo wszystko, co ważne, już mam.
 

Ola i Michał


Michał najbardziej lubi gołąbki. Jego mama robiła kiedyś najlepsze na świecie, ale teraz jest chora i ciągle jeździ do szpitala. Gdy w stołówce pachnie obiadem, Michał robi się naprawdę głodny. Prawie każdego dnia zazdrości kolegom, którzy jedzą w szkole. On znów dostanie w domu jajecznicę. Bo obiady są tylko od święta.
 
Gdy Ola wraca ze szkoły, to robi sobie kanapki z margaryną i ketchupem. Zwykle nic innego w lodówce nie ma. Czasem tata skoczy do sklepu po mrożone frytki. Ale Ola najbardziej marzy o domowej pomidorówce i kaszy z sosem. W szkole nie je, bo tata mówi, że na takie fanaberie to ich nie stać.
 
Od 2016 r. współtworzymy Pajacykową Sieć Pomocową, z której finansujemy dożywianie dzieci z łódzkich podstawówek. W 2021 r. dzieci potrzebujących wsparcia było tak wiele, że dla połowy z nich zabrakło pieniędzy.
 
To dzieci z rodzin „za bogatych” na pomoc systemową, ale mających trudną sytuację materialną. Wiele z nich to samotne mamy, które mimo że ciężko pracują, nie są w stanie udźwignąć wszystkich wydatków. Bywa i tak, że za kryzysem stoi uzależnienie rodziców, choroba onkologiczna lub życiowa niezaradność. Niezależnie od przyczyn – pomagamy dzieciom.
 
Dlatego w 2021 r. zorganizowaliśmy akcję „Stołówka bez pustych miejsc”, dzięki której zebraliśmy ponad 15 tys. zł. A to pozwoliło nam opłacić 3066 obiadów na cały rok szkolny dla 29 dzieci z łódzkich podstawówek. To znaczy, że tyle razy dzieci nie wracały do domu głodne.